Drodzy Czytelnicy, zapraszam Was dziś do lektury pierwszego wpisu poświęconego naszej ostatniej wyprawie do Chile. Podróż do Ameryki Południowej była prostą konsekwencją przyjętych przez nas założeń, którymi się kierujemy gdy wybieramy kolejną destynację. Po pierwsze chcielibyśmy odwiedzić wszystkie kontynenty, po drugie wyjazdy mają być możliwie jak najbardziej różnorodne, dlatego nigdy nie wracamy bezpośrednio po zakończonej podróży w ten sam region świata. Dlaczego akurat Chile ? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, ale prawdopodobnie decydującym bodźcem okazała się chęć odwiedzenia Patagonii i Torres del Paine. Wielkie lodowce, dryfująca kra, pingwiny, egzotyczna z naszej perspektywy roślinność  w tym m.in. wysmagany przez patagoński wiatr las bukanowy, świetne trasy trekkingowe, bliskość Antarktydy to wszystko działało na wyobraźnię.  Ekscytowała nas również wynosząca ponad 14 tys. km odległość do pokonania, mieliśmy się wybrać bardziej na południe niż sięga RPA i Australia. Po długich poszukiwaniach udało mi się w końcu kupić z bardzo dużym wyprzedzeniem bilety hiszpańskich linii Iberia z wylotem z Mediolanu na listopad 2016 r. i tym samym zaczęło się planowanie 3 tygodniowego wyjazdu. Po lekturze przewodnika i internetu powstał w mojej głowie olbrzymi mętlik bo okazało się, że praktycznie każdy region Chile ma do zaoferowania coś niesamowitego.  Odległość 5.000 km dzieląca północ od południa logistycznie wydawała się początkowo nie do ogarnięcia. W 3 tygodnie nie ma mowy o przejechaniu całego kraju drogą lądową bez utknięcia w autobusie na dobre. Gdzieś na dalekim horyzoncie podróżniczej fantazji myślałem  nieśmiało również o Wyspie Wielkanocnej, ale tutaj monopol ma linia Lan Airlines, która do tanich nie należy. Ostatecznie z pomocą przychodzi lokalny przewoźnik lotniczy w postaci Sky Airline z biletami do niemal każdego zakątku kraju w cenach od 30 do 50 dolarów. Idziemy na całość i decydujemy się na zakup czterech dodatkowych biletów, a nasz wyjazd dzielimy na skrajną północ i południe, czyli dwa regiony gdzie natura przejawia swoje najbardziej ekstremalne oblicze w zupełnie różnych formach. Pierwszy tydzień spędzamy w San Pedro de Atacama, resztę w południowej Patagonii.

Relację czas zacząć !

Z Santiago de Chile o 6:00 rano półprzytomni z niewyspania wylatujemy do miejscowości Calama, która leży nieopodal San Pedro de Atacama. San Pedro de Atacama to malutka mieścina skupiona wokół oazy na pustyni Atakama, która pokrywa obszar północnego Chile. Jest to jedno z najsuchszych miejsc na naszej planecie, które wbrew pozorom nie jest tylko monotonnym pustkowiem. Ekstremalny klimat i kilka innych czynników takich jak m.in. obecność wulkanów sprawiły, że na Atakamie występuje wiele niespotykanych nigdzie indziej fenomenów przyrodniczych. Wycieczka tutaj to jak lądowanie na Marsie ! Dokładnie tak się poczułem gdy po dwóch godzinach w całości przespanego lotu wyjrzałem przez okno samolotu.

Na zdjęciu największa na świecie odkrywkowa kopalnia rudy miedzi – Chuquicamata. To tutaj być może po raz pierwszy w głowie pewnego młodego argentyńskiego studenta medycyny pojawiły się radykalne lewicowe myśli, gdy podczas swojej motocyklowej wyprawy przez Amerykę Południową ujrzał wyzysk ciężko pracujących górników (mowa oczywiście o „Che”, gorąco polecam przed wyjazdem obejrzeć film Dzienniki motocyklowe z 2004 r., scena z kopalnią też tu jest). Chuquicamatę można zwiedzać. Z centrum Calamy organizowane są ponoć darmowe wycieczki, a rezerwacji można dokonać tu: [email protected] (na mojego e-maila nie dostałem odpowiedzi). Niestety my mieliśmy pecha, bo akurat było Wszystkich Świętych, co oznacza dzień wolny od pracy.

Wydobycie surowców i przemysł kopalniany odgrywają niemal od zawsze wielką rolę w gospodarce Chile. Nagromadzenie różnego rodzaju złóż w rejonie Atacamy jest bardzo duże, wiele tutejszych miast to po prostu osady górnicze. Chile uzyskało władzę nad tymi terenami po zaciekłych bojach z sąsiadami w tzw. wojnie o saletrę (1879-1884) kiedy to Boliwia ostatecznie straciła dostęp do morza (będę jeszcze o tym pisał).

Niektóre kopalnie w tym przede wszystkim saletry są już nieczynne, a tętniące niegdyś życiem ośrodki całkowicie się wyludniły zamieniając się w miasta widma. Dwa z nich Humberstone i Santa Laura trafiły nawet na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Swoim wyglądem przypominają scenerię jakiegoś postapokaliptycznego filmu. Niestety z uwagi na znaczne odległości musieliśmy je odpuścić.

Pamiętacie może historię 33 górników uwięzionych przez 70 dni pod ziemią ? To też było na Atakamie w Copiapó. Ich historia jest w Chile traktowana niemal jak mit narodowy.

Przyjechaliśmy do San Pedro de Atacama. Na zdjęciu główna ulica Caracoles. Ludzie zamieszkiwali tu od zamierzchłych czasów z uwagi na bliskość oazy, przechodził też tędy szlak pasterzy z Argentyny, którzy zatrzymywali się w San Pedro jak zmierzali na zachód w celu sprzedaży swoich towarów. Obecnie jest to w 100 % enklawa turystyczna, pełno tu hoteli, restauracji, agencji turystycznych itd. Ceny wszystkiego są bardzo wysokie, a nocleg trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem. Mimo to miasteczko jest bardzo przyjemne. Zrobiliśmy szybki obchód po agencjach, porównaliśmy ceny, które wszędzie były bardzo podobne i po krótkich negocjacjach mieliśmy wykupiony cały pakiet wycieczek do interesujących nas miejsc. Brzmi to mało podróżniczo, ale oprócz wypożyczenia auta 4×4 to jedyny sposób by np. wjechać na wysokość 5.000 m n.p.m. Do niektórych bliższych atrakcji np. do doliny księżycowej spokojnie można dojechać rowerem.

Chilijska flaga jest bardzo ładna. W San Pedro de Atacama i okolicznych wioskach, pomimo natłoku turystów, można poczuć klimat starej Ameryki Południowej tj. jeszcze sprzed czasów okupacji hiszpańskiej. Zamieszkują tu jeszcze Atacameños, autochtoni, którzy do niedawna posługiwali się wymarłym już językiem kunza. W tutejszych trudnych warunkach do dnia dzisiejszego uprawiają rolnictwo na pradawnych własnoręcznie wykopanych taras takich jak tarasy ryżowe w Azji. Oprócz tradycyjnej architektury ich kulturę w tym m.in. ceramikę i ciekawe obrządki pogrzebowe (mumie) można podziwiać w lokalnych muzeach archeologicznych.

Zmierzamy na naszą pierwszą wycieczkę do doliny księżycowej czyli do Valle de la Luna, najbliższej okolicznej atrakcji, do której jedzie się jakieś 20 minut. Valle de la Luna to miejsce rodem z filmów science-fiction, które zresztą były tutaj kręcone. Padający tu raz w roku deszcz połączony z wiatrem przez tysiące lat stworzyły niezwykłe formacje skalne, a sól z dawno wyschniętych jezior pokrywa całość białym osadem. Wszystko to w połączeniu z zachodzącym słońcem robi niesamowite wrażenie. Zdjęcia niech przemówią same za siebie....

Wieczorem na ulicy w San Pedro de Atacama, krótka przechadzka przed snem. Kładziemy się wcześnie bo jutro czeka na pobudka o 5 rano, jedziemy w długą trasę oglądać wysokogórskie jeziora Altiplano o czym przeczytacie w kolejnym wpisie na blogu.

Pozdrawiam

Michał Nowak

http://blogpodrozniczymichalanowaka.pl/

https://www.facebook.com/Blog-podróżniczy-Michała-Nowaka-1601289660186293/?fref=ts

 

 

Ta strona internetowa używa plików cookies. Więcej na temat cookies dowiesz się z Polityki cookies. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia dotyczące cookies w przeglądarce internetowej. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczone w twoim urządzeniu końcowym.