Aloha drodzy czytelnicy!

Na przestrzeni kilku miesięcy od mojej podróży na Hawaje, nadal żywe pozostają wspomnienia tego, czego doświadczyłam na tym skrawku raju na ziemi. Bo tak właśnie wyobrażałam sobie raj na ziemi! Całkowite zespolenie życia ludzkiego z naturą, która drzwiami i oknami wdziera ci się tam do domu.

Oprócz wyobrażeń, które każdy normalny człowiek ma w głowie na samą myśl o Hawajach, należy uzupełnić je o sporo innych i ważnych aspektów. Myślę, że ciężko byłoby się o nich przekonać oglądając tylko piękne zdjęcia z palmami i turkusową wodą. To bardzo powierzchowne podejście do tematu podróżowania. Hawaje, jak na raj przystało, mogą popisać się szeroką gamą "najek", bijąc rekordy ziemskie pod względem przyrodniczym, naukowym jak i społecznym.

Hawaje to jedne z najbardziej wyizolowanych wysp na świecie. Do stałego lądu dzieli je ponad 3600 km. To przekłada się na życie tamtejszych mieszkańców. Spora ich część to samotnicy żyjący świadomie bądź z przypadku w taki, a nie inny sposób. To też najmłodszy stan USA, który bije inne stany na głowę pod względem długości życia mieszkańców. Do tego jest to wyspa o największym na świecie procentowym udziale endemicznej fauny i flory. Co się za tym kryje? Ano to, że występują tam organizmy niespotykane nigdzie indziej na świecie, które zachowały swój unikatowy charakter tylko na Hawajach. Dolecieć tam to też nie taka bułka z masłem. Podczas, gdy linie lotnicze prześcigają się w uruchamianiu najdłuższych połączeń lotniczych na świecie, ja musiałam pokonać swój własny rekord w długości czasu spędzonego w podróży samolotami ogółem. Około 18h, nie wliczając w to czekania na przesiadki i dojazdów na lotniska. Dodatkowo rozbiłam swoją przydługawą podróż o krótki postój w San Francisco. To pomogło mniej boleśnie zderzyć się z potworem o imieniu jet lag już na O'ahu.

Swoją przygodę zaczęłam na wyspie O'ahu, w stolicy całych wysp hawajskich - Honolulu. Stolica dość zakorkowana, wielkomiejska okazała się pięknym, turystycznym kurortem, gdzie spotkałam najwięcej rdzennych Hawajczyków. Poznałam też pierwszych backpackersów, podróżujących tak jak ja, czyli spontanicznie. Nie takiego jednak raju poszukiwałam. Przy doborze miejsca, gdzie spędzę najbliższy miesiąc decydowało to, że ma być cicho, dziko i z dużą ilością górskich tras do przebycia, co uwielbiam. Wybór padł na Kauai. Najstarszą spośród 7 zamieszkałych wysp Archipelagu Hawaje. Na pierwszy rzut oka o jej unikatowym charakterze świadczyło oddalenie od pozostałych wysp z łańcucha hawajskiego. W jej sąsiedztwie leży tylko prywatna wyspa Ni’ihau, która jest Zakazaną Wyspą, z garstką rdzennych Hawajczyków, gdzie nikt z zewnątrz nie ma do niej dostępu. Matka Natura ukochała Kauai szczególną miłością. Obdarzyła ją niesamowicie szczodrze w najpiękniejszy zestaw walorów, jakie można sobie wymarzyć. Jest to także dom dla dzikich kur, które upodobały sobie wczesnoporanne godziny „umilania” ludziom życia. Kauai uchodzi za najbardziej zieloną wyspę Hawajów - Wyspę Ogrodów, ale bardziej moim zdaniem pasuje do niej miano wyspy bujnej zieleni pokrywającej wszystko, co napotka na swej drodze. Wszechobecność tego stanu rzeczy jest oszałamiająca. Odcieni zieleni jest tutaj więcej niż na palecie kolorów w Wordzie. I to jest główna myśl, gdy wspomnieniami powracam do obrazków z Kauai.

Podróżowanie po Kauai jest naprawdę proste. I nie chodzi wcale o automatyczną skrzynię biegów, tylko o fakt, że kształtem przypominająca koło wyspa ma jedną główną drogę, prowadzącą dookoła wyspy. Dlatego każdy złapany stop oznaczał zmierzanie w pożądanym kierunku. Pozostałą środkową i zachodnią część stanowią tereny górskie i niedostępne dla ruchu silnikowego.

Właśnie centralna część wyspy zasługuje na swój osobny rozdział. To najbardziej odrealnione od rzeczywistości miejsce na mapie Kauai. Coś w rodzaju mistycznej krainy, gdzie bliżej do świata rodem z Jurassic World, notabene kręconego tutaj, niż do cywilizacji. Co więcej szczyt Mount Waiʻaleʻale w tej lokalizacji to drugie najbardziej wilgotne miejsce na świecie. Pada tu około 335 dni w ciągu roku! Wilgoć wyczuwalna jest wszędzie. Trafić na informacje w Internecie, co do trasy wędrówki tam graniczy z cudem, bo… trasy nie ma. Wędruje się brodząc w rzekach przez dżunglę, bo to jedyna droga, która gdziekolwiek prowadzi. I albo się gdzieś dojdzie, albo nie. Z racji tego, iż byłam na Kauai w sezonie deszczowym, lokalni ludzie na samą wzmiankę, że planuję tam iść sama, patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Po wysłuchaniu ich racjonalnych argumentów przeciwko, z bólem serca musiałam się poddać. Faktycznie nie miało to przypominać spaceru po molo w Sopocie. Do tego mój znajomy relacjonował mi jego kluczenie po dżungli, które skończyło się zabłądzeniem, z wizją spania pod chmurką. Wszystkie te czynniki sprawiły, że na Kauai wrócę, chociażby po to, by tam dotrzeć w bardziej sprzyjających okolicznościach.

Moja przygoda na Kauai zaczęła się w Lihu’e, skąd przy użyciu stóp wyruszyłam na północ. Moje cele były bliżej nieokreślone, dlatego nie miałam nic przeciwko, gdy po drodze złapany stop wysadził mnie w miejscowości Kapaa. To takie centrum życia towarzyskiego wyspy, które na szczęście nie kończy się z chwilą zamykania większości lokali, czyli o 10 pm. Potem można się przenieść na pobliskie plaże i z gitarą pod ręką przy świetle gwiazd śpiewać piosenki. Spędziłam tak niejeden wieczór i to był beztroski czas, gdzie kontakt z naturą i poczucie izolacji przyprawiały o dreszczyk. W Kaapie dane mi było zawrzeć przyjaźnie z ludźmi z całego świata, z którymi eksplorowałam Kauai i podróżować autostopem tak, jak marzyłam - na przyczepach pickupów. Znalazłam się na Kauai w ramach wolontariatu, bo po to wybrałam się samotnie na drugi koniec świata, by zdana tylko na siebie sprawdzić się w innych warunkach, w obcej kulturze szlifując angielski. Pracowałam w ogrodzie dwójki emerytów, gotowałam i prowadziłam dom. Miałam też wielkie szczęście zwiedzić większość tej magicznej wyspy. Przeszłam część najsłynniejszego szlaku Kalalau Trail, zaliczanego do jednego z najpiękniejszych szlaków na świecie, kąpałam się w wodospadach spadających mi na głowę, zobaczyłam Waimea Canyon, o którym Mark Twain powiedział: Wielki Kanion Pacyfiku. Przekonałam się na własne oczy o niebezpieczeństwie, jakie niesie za sobą kąpanie się w Queen’s Bath. Północna część wyspy stała się moim ulubionym miejscem na mapie Wyspy Ogrodów. Jest to trochę kraina jak z bajek. Nie dziwne, że swoje posiadłości mają tam znane osobistości Ameryki i Hollywoodu. Samo dojście do Secret Beach nasuwało skojarzenia z serialem Lost i kluczeniem przez dżunglę. A wspinaczka po czarnych, wulkanicznych skałach już na plaży nie pozwalała zapomnieć gdzie jestem.

Czas na Kauai zaliczam do najbardziej magicznych momentów mojego życia. Wiele moich marzeń spełniło się na tym skrawku raju na ziemi!

autor Patrycja Chlebowska

Ta strona internetowa używa plików cookies. Więcej na temat cookies dowiesz się z Polityki cookies. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia dotyczące cookies w przeglądarce internetowej. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczone w twoim urządzeniu końcowym.