Jednym z głównych celów naszej podróży do Kanady była wycieczka nad Wodospad Niagara, który składa się z kaskady amerykańskiej i kanadyjskiej. Znajduje się on w zachodniej części prowincji Ontario przy granicy ze Stanami Zjednoczonymi. Atrakcja ta przyciąga miliony turystów rocznie, głównie tych z drugiego brzegu rzeki Niagara. Jak w każdym popularnym miejscu turystycznym również tutaj liczyliśmy się z pewnym poziomem komercji. Jednak to co tam zostaliśmy przerosło nasze nawet najśmielsze oczekiwania…

Na początku myślałam, że jedyną przesadą tego miejsca są ceny parkingów, które przyprawiały o zawrót głowy (nawet po 4-5 kanadyjskich dolarów za godzinę). Na szczęście im dalej od wodospadu, tym było taniej. Troszkę pokrążyliśmy i  ostatecznie udało nam się znaleźć parking dość blisko centrum i w miarę rozsądnej cenie – $8 CAD za cały dzień. Okazało się jednak, że to nie wysokość opłat za parking będzie dla nas niemiłym zaskoczeniem.

Wodospad oglądać można z promenady Clifton Hill, do którego prowadzi Victoria Avenue. Gdy udało się nam już dotrzeć do tej ulicy z 5 litrami wody i kilogramem kremu przeciwsłonecznego (tego dnia było upalnie i słonecznie), zaniemówiliśmy i w sumie też prawie ogłuchliśmy. Naszym oczom ukazał się jeden wielki park rozrywki z restauracjami, domami strachu, karuzelami, wodnym parkiem, neonami i docierającym do nas ze wszystkich stron hałasem wydobywającym się z porozstawianych głośników. To było takie mini Las Vegas skoncentrowane na krótkiej ulicy z wąskim chodnikiem. Na jej początku umieszczono duży napis  „Believe it or not”(pol. uwierz lub nie), który według mnie świetnie podsumowywał to co zobaczyliśmy.

Ten widok złamał moje serce. Oczywiście czytaliśmy o tym, że wokół wodospadów zbudowano jedno wielkie centrum rozrywki, jednak nie spodziewałam się takiego natężenia komercyjnych rozrywek. Niestety każda atrakcja odwiedzana masowo przez Amerykanów zmienia się w Disneyland. Świadkami tego fenomenu byliśmy chociażby w Cancun czy w Chichén Itzá. Pytania obywateli USA o WI-FI na trekkingu do Machu Picchu do dziś wywołują uśmiech na mojej twarzy. Wszelkie miejsca skażone stonką amerykańską (tak nazywam masy turystów ze Stanów Zjednoczonych ) kończą właśnie w ten sposób. Niesamowite, że człowiek jest w stanie wybudować tak blisko pięknego daru natury betonową pustynię z wielką ilością świateł. Rozumiem, że trzeba na czymś zarobić, zwłaszcza, że samo oglądanie wodospadu nic nie kosztuje, ale można to zrobić ze smakiem.                                                                                                                                                  

Miłość do przyrody i ogromna chęć zobaczenia Wodospadu Niagara wygrała jednak z naszym zniesmaczeniem. Gdyby nie to, na pewno byśmy zawrócili.  Manewrując  wózkiem między ludźmi i nie odzywając się do siebie przez większość drogi, ponieważ nie byliśmy w stanie przekrzyczeć głosów  z głośników i ulicznego zgiełku, dotarliśmy na promenadę  Clifton Hill. I tutaj zastała nas pierwsza miła niespodzianka tego dnia. Zupełnie bez problemu mogliśmy podejść do specjalnie przygotowanych tarasów widokowych. Nie musieliśmy z nikim bić się o miejsce! Nie zrozumcie mnie źle, turystów nie brakowało. Jednak spodziewaliśmy się dzikich tłumów walczących o najlepszą miejscówkę do zrobienia selfie.  Trafiliśmy zatem na najlepszy moment, aby w  miarę spokojnie móc delektować się tą kanadyjską atrakcją. Tłoczno zrobiło się, gdy zbieraliśmy się już do powrotu.

Kolejną miłą niespodzianką był przejazd statkiem rzeką Niagara. Obie kaskady można podziwiać na różne sposoby. Z pokładu helikoptera, z wieży, zjeżdżając na linie, wchodząc przez tunele wykute w skałach…Dla nas rejs  wydawał się najlepszą opcją. Mimo pełnego obładowania statku każdy miał szansę wsłuchać się w szum spadającej wody i przyjrzeć się dokładnie majestatycznym wodospadom, ponieważ statek podpływał bardzo blisko nich. Wbrew pozorom było to jedyne miejsce, gdzie w ciągu tego całego dnia zaznaliśmy odrobiny spokoju. Z tego co zaobserwowaliśmy to przelot helikopterem czy zjazd na linie nad Niagarą nie jest specjalnie porywający. Z tego typu atrakcji warto skorzystać w innych miejscach, np. w Parku Tysiąca Wysp. Gdy dostaliśmy się z powrotem na ląd, postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Usiedliśmy w ogródku piwnym blisko brzegu, czyli z daleka od wszystkich lokali przy tarasach widokowych . Jeżeli ktoś myśli, że mogliśmy się w ciszy napawać ostatnimi chwilami nad Wodospadem Niagara, to jest w błędzie. Jak nie tłum turystów i irytujące odgłosy z głośników, to kapele i piosenkarze nie pozwały nam na 5 minut bez hałasu. Normalnie bardzo chętnie słuchamy muzyki na żywo, ale akurat nad Niagarą nie było to nikomu do niczego potrzebne. Nic nas  tak nie wykończyło tego dnia, jak zbyt duże natężenie odgłosów oraz oczopląs spowodowany dostępnymi tam rozrywkami. Wróciliśmy do domu zmęczeni, ale pełni wrażeń.

Czy było warto? Oczywiście, że tak! Mimo napotykanego na każdym kroku „neonowego piekiełka”, hałasu i zniesmaczenia widok wodospadów rekompensuje wszystko. Piękno natury pozwala choć na chwilę zapomnieć o pozostawionym w tyle mini Las Vegas. Jednak życzyłabym sobie, aby masowa turystyka nie niszczyła wyjątkowości cudów natury, które dane nam jest jeszcze zwiedzić. Wodospad Niagara byłyby jeszcze piękniejszy, gdyby nie wybudowano wokół niego wielkiego centrum rozrywki.

autor Bodych Travellers

Ta strona internetowa używa plików cookies. Więcej na temat cookies dowiesz się z Polityki cookies. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia dotyczące cookies w przeglądarce internetowej. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczone w twoim urządzeniu końcowym.