W tym roku naszą jesienną podróż do Hiszpanii zostaliśmy zmuszeni odbyć ponownie autem z Polski. Przyczyna prosta i banalna: nie mieliśmy z kim zostawić naszych psiurów, albo raczej nie chcieliśmy ich zostawiać???… Pewnie jedno i drugie po trochu… Generalnie chodziło nam o wyjazd w celu naładowania baterii słoneczkiem przed zimą. Ponieważ urlop był zaplanowany tylko na 2 tygodnie, postanowiliśmy większość czasu spędzić w Lomasie, robiąc sobie krótkie wycieczki (obowiązkowo do Jumilla, w celu uzupełnienia zapasów wina i oliwy, skoro byliśmy autem), no i jedną 3-dniową do Andaluzji, do Alpujarra. Dni upływały nam, jak zwykle za szybko, na spacerach po plaży, po stepie, leżakowaniu przy basenie, pływaniu (codziennie obowiązkowo 60 basenów) oraz pichceniu – nie mogliśmy się najeść owoców morza – właściwie przez 2 tygodnie tylko raz jedliśmy mięso – i to tylko dlatego że było to cerdo iberico, specjał miejscowej kuchni w górach Alpujarra. Tak więc, aby nie przynudzać, opiszemy tylko naszą wyprawę do Andaluzji.

Dzień 1

Jedziemy z Lomasika przez San Miguel de Salinas w góry Sierra Nevada. Wyjeżdżamy rano wypijając w lokalnej hiszpańskiej panaderii  kawusię oraz zjadając podgrzaną neapolitanę z  nadzieniem czekoladowym. Trasa wiedzie autostradą przez Murcję, której nie lubimy, choć nie byliśmy nigdy w centrum, ale kojarzy nam się z tłumem ludzi, a tego unikamy jak tylko można.

Już kiedyś jechaliśmy tą trasą, gdyż jedziemy drogą w stronę Jaen, gdzie w maju kupowaliśmy oliwę, robimy przerwę na zwiedzanie miasteczka a właściwie -miasta Guadix. To stare miasto znane jest głównie z dzielnicy zamieszkanej przez tzw. troglodytów czyli ludzi mieszkających w grotach/jaskiniach wydrążonych wewnątrz ziemi a dokładnie w skałach. Jest tych jaskiń bardzo dużo, co niektóre mega wytworne, wyposażone lepiej niż nie jeden wolno stojący dom. Jedną jaskinię zwiedzamy, muszę przyznać że o wiele lepiej to wygląda jednak z zewnątrz. W środku bardzo ciasno, pokoiki malutkie zupełnie inaczej niż domek hobbita :-), istotne ile musiało to kosztować pracy ludzkiej w przeszłości, gdyż znaczna większość tych domostw jest zbudowana setki lat temu…

W miasteczku  zostajemy jeszcze na małym piwku, do którego po chwili otrzymaliśmy smażone rybki, chyba zwane sardynkami a to znaczy że jesteśmy w Andaluzji, do każdego zamawianego napoju dostaje się coś do przekąszenia… super !! Jedziemy dalej, wjeżdżamy do Granady, ale postanowiliśmy zobaczyć Alhambrę w inny dzień. Jest późno, jesteśmy głodni a korki w mieście, nawet na autostradach, zniechęcają do zjazdu do centrum. Jedziemy więc prosto do Lanjaron, zostało jeszcze około 40km. Trasa dobra, po 20 minutach jesteśmy w Lanjaron, to zacne miasteczko należące do Alpujarry słynie z wód zdrowotnych oraz sanatoriów jak nasza Rabka. Domek, który wynajęliśmy znajduje się 2km od główne dróżki przecinającej miasteczko. Mamy skręcić przy restauracji Meson de Yuego. Skręcamy, ale zatrzymujemy się, będziemy jeść.  Wewnątrz panuje specyficzny klimat a zapach ogrzewanego drzewem pieca jest obezwładniający, siadamy i wdychamy… zimne piwko, zamawiamy coś z czarnych świń… jest pyszne i dużo, cały talerz pysznego żarcia… świeża bagietka, ziemnaczkofrytki i copa de vino tinto…. Mniam. Najedzeni wychodzimy, deszcz zalał i tak już zmęczony życiem (Astą) samochód. Ostatnie 2km trwa w nieskończoność, mega serpentyny i bardzo wąsko… nie wiemy czy trafimy, nie wiemy czy dobrze skręcamy bo są dziwne rozwidlenia a nie ma gdzie wycofać. Mimo wszystko mamy farta, trafiamy bezbłędnie, właściciel z Argentyny- Eduardo wita nas i pokazuje domek, który jest dla nas idealnie skrojony. Spory salon połączony z kuchnią, łazienka z prysznicem i sypialnia. Witają nas w tym zgiełku dwa otyłe labradory, nasze dobermany szaleją, aż całe auto się trzęsie… wypuszczone zaczynają nerwowo poznawać kumpli z podwórka, wygląda na to, że będzie im tu bardzo dobrze. Domek jest wyposażony doskonale, kuchnia posiada co trzeba, jest możliwość nagrzania domku  drewnem w piecyku-kozie. Właśnie  pisząc ten tekst zastanawiam się czy nie za bardzo gorąco tu się zrobiło. Jedyny mankament to brak ciepłej wody chyba że nie odkryliśmy jeszcze jak ją ogrzać jutro się wyjaśni (okazało się, że oczywiście jest ciepła woda). Zaczynając pisać nie mogłem skupić uwagi na komputerze widząc przed sobą bezmiar górski. Nie wiem jak to nazwać ale widok rozwala umysł, jest niesamowity. Jutro ma być lepsza pogoda to będzie więcej ciekawostek i foto relacji. Mamy do odwiedzenia kilka miasteczek…

Dzień drugi

Budzą nas rano psy, jeszcze ciemno ale to normalne w tej części Hiszpanii, o tej porze roku świta około 8 rano a psy zazwyczaj zaczynają męczyć godzinę wcześniej. Pomysłowo więc wypuściłem je by załatwiły potrzeby a  ja zajmuję się zrobieniem kawki. Dzisiejsze śniadanie jest kwestią niewiadomą, bo posiadamy tutaj tylko malutkie ciastka z czekoladowym nadzieniem. Psy wróciły, dostają jeść a my konsumujemy ciastka i szykujemy się na wyprawę, by zwiedzić okoliczne miasteczka. Wyjeżdżamy około 8.30, jedziemy najpierw do Orgivy, która jest pierwsza w kolejności – miasteczko leży niedaleko, ale serpentyny powodują, że jazda trwa niemal pół godziny. Miasteczko jest spore, brak wolnego parkingu powoduje, że jedziemy dalej, następna jest słynna Pampaneira. Miasteczko robi na nas wrażenie, wąskie kamieniste uliczki i bielone domki to symbol wielu hiszpańskich miasteczek, ale w Pampaneira dochodzi górski, bardzo rześki klimat oraz specyficzna budowa domów tzw. tarasy. Wygląda to tak, że idąc po ziemi między domami drepczemy komuś po suficie a nad nami jest taras kolejnego domku, robi to niesamowite wrażenie. Pniemy się w górę, muszę przyznać, że wzniesienia są znaczne i starszym ludziom musi to przysparzać nie lada kłopotu, by poruszać się w takich warunkach podczas deszczu czy śniegu. Niektóre uliczki są mokre a przez niektóre środkiem w specjalnie wyżłobionym korycie spływa woda. W lecie ma to za zadanie schładzać kamienne posadzki ale dzisiaj utrudnia spacerowanie. Weszliśmy na szczyt Pampaneiry, widok zapiera dech w piersiach, jest piękny, schodzimy powoli w dół posznupać w wielu sklepikach z rozmaitymi regionalnymi Alpuharrowymi przysmakami oraz rękodziełem, z czego też region słynie. Żonka wybrała bardzo ładne dywaniki zwane tutaj jarapas, są prześliczne, ręcznie robione i dość tanie, gdyż można je kupić od 7-10 Eur oraz spore dywany w cenach 30-60 Eur. Prócz jarapas sporo ciekawych skórzanych ręcznie robionych torebek, plecaków itp. itd., które również są w całkiem przyzwoitych cenach. Oglądając odcinek Makłowicza w podróży dotyczący Granady szukam sklepiku z regionalnym chorizo oraz serami. Jest ich kilka i muszę przyznać, że bardzo kusząco i pachnąco wewnątrz. Przywitał mnie w sklepie Pepe, który na dzień dobry zaczął przedstawiać rodzaje serów, którymi mogłem się częstować popijając lokalnym winkiem. Okolica słynie z bardzo dobrych miodów, czekolad,  produkowanych w miejscowych fabryczkach o setkach smaków, które są przepyszne. Również wiele smakołyków jest produkowanych z daktyli oraz migdałów. Nie są to moje ulubione produkty, więc bardziej się nastawiłem na kupno miejscowego sera koziego oraz kiełbasy zwanej salcision produkowanej z czarnych świń cerdo iberico. Nabyłem też miejscowe winko oraz słoik oliwek w zalewie paprykowo czosnkowej, Pepe wypił ze mną kieliszek wina Morto i dał mi rachunek, który niestety był dla mnie mega wygórowany. Zapłaciłem jednak z uśmiechem i wróciłem do samochodu, gdzie czekała na mnie Żonka oraz dwa dobermany. Postanowiliśmy jechać do kolejnego miasteczka a był to Bubion, który był słabszą kopią Pampaneiry. Pozostała ostatnia mieścinka Campeneira, tam zrobiliśmy przystanek, poszliśmy napić się zimnego piwka, gdyż pogoda zrobiła się słoneczna i temperatura wzrosła do 19 kresek, tradycyjnie do piwka kelner przyniósł tapas: trochę pieczonych ziemniaków oraz kawałki szynki Jamon iberico. To cudowny zwyczaj obowiązujący w niemal całej Andaluzji. Miasteczko ma super widoki na góry a z jednego tarasu widać było ośnieżone szczyty Sierra Nevada. Jedziemy do ostatniego miejsca na dzisiaj, to Trevelez – najwyżej położone miasto w kontynentalnej Hiszpanii niemal 1600 mnp. Mamy do przejechania 21km ale jedziemy niemal godzinę, wąskie serpentyny potrafią przyprawić o ból głowy i mniej doświadczonym kierowcom odradzam tą przejażdżkę .

W mieście panuje spory ruch turystyczny, wielu turystów z Francji, Niemiec oraz Hiszpanii. Rozglądamy się po mieście słynącym z produkcji szynek. Wiszą one tutaj w dziesiątkach sklepów, knajp, gdzie tylko wolne miejsce na suficie tam wisi jakaś szynka. Znajdujemy duży sklep z miejscowymi produktami, jest troszkę taniej ale dalej drogo. Widać że Alpujarra jest dosyć komercyjnym miejscem i troszkę przypomina mi Tatry pod względem cen za produkty regionalne. Kupujemy tylko chorizo oraz morcilę – to lokalne kiełbaski, które można a wręcz najlepiej obsmażyć na oliwie lub poddać innej obróbce termicznej . Znajdujemy bar, w którym kieliszek wina i tapas to koszt 1,5 eur, wypijamy, zjadamy i wracamy. Podróż to znowu godzinna przeprawa górska, dojeżdżamy do Lanjaron – miasteczka, nad którym mieszkamy. Robimy obchód, miasteczko się ciągnie dość długi kawałek, ale postanawiamy kupić pieczywo i zjeść w domu. Niestety trwa jeszcze sjesta i musimy 15 minut łazić i czekać. Trasa z centrum Lanjaron do naszego wynajętego cortijo to 2-3km, ale jedzie się strasznie długo, gdyż mocne wzniesienia i słaba jakość nawierzchni powodują, że nasz espace niechętnie się po tym terenie porusza, druga sprawa to bardzo łatwo się zgubić a manewr cofania jest w wielu sytuacjach bardzo niebezpieczny lub wręcz niemożliwy. Docieramy w końcu, kolacja to smażone chorizo na oliwie oraz smakujemy tego co kupiliśmy. Powoli dzień dobiega końca….

Dzień trzeci, którego nazwałem grande matanza (wielka masakra)

A zaczęło się niewinnie od psiej pobudki, której w Alpujarze nie lubię, gdyż oznacza wyjście z psami w nicość, mówiąc delikatnie: ciemno jest jak w dupie u murzyna i te dwa psy sąsiada, które są przez nasze średnio tolerowane, a których też nie będę widział bo są czarne…. No ale zebrałem się i na kilka minut wyszedłem, by na dłużej wyjść z nimi jak się zrobi jasno. To co nas też drażniło w górach to to, że słońce świeciło w wyższych partiach a w niższych już niekoniecznie, ale tak to jest w górach . Tak więc zjedliśmy śniadanie i uzbrojeni w mapę oraz nawigację postanowiliśmy zwiedzić Costa Tropical, najcieplejsze wybrzeże Europy. Miejsce niewiele cieplejsze od Costa Blanca, ale 1-2C też robią różnicę, w każdym razie Almeria jest stolicą prowincji o tej samej nazwie a w niej jest najcieplej na naszym kontynencie. Pech rozpoczął się niespodziewanie, moja Żonka wynalazła dwie mieścinki w książce o Andaluzji, które słyną z wina bardzo dobrego i pewnie nie drogiego, co już dla mnie ma ogromne znaczenie, gdyż kupno wina drogo uważam jest zbyt proste jak dla mnie :-), do miasteczka mieliśmy 40km i było na trasie do wybrzeża, więc postanowiliśmy odwiedzić Molvizar, trasa była prosta, łatwa i przyjemna, gdyż jak tylko wyjechaliśmy z Lanjaron można było rozwinąć prędkość powyżej 40km/h i dość szybko minęliśmy tabliczkę z nazwą miasteczka. Nawigacja prowadziła do centrum, więc tak też jechaliśmy pnąc się coraz wyżej, nie zbaczając na coraz węższe uliczki, w pewnym momencie poczułem pierwsze nieprzyjemne mrowienie, gdy nawi kazała mi skręcić w uliczkę, która okazała się być ślepa ale no cóż, udało się wycofać, niestety było coraz gorzej i gorzej, gdyż nasze auto było około 15 cm węższe niż uliczki, którymi jechaliśmy, ludzie po obu stronach musieli się chować we wnętrza drzwi kamienic, które ciągnęły się w nieskończoność. Nie wiedziałem jak wybrnąć z tego i wbiłem w nawigację Lanjaron by wrócić na drogę i uciec z miasteczka. Problem był w tym, że nie mogłem nigdzie zawrócić, w pewnym momencie wjechaliśmy w tak wąską uliczkę, że utknęliśmy na zakręcie, innej opcji nie było. Czułem zimny pot na czole, widziałem strach w oczach Żonki i zdenerwowanie psów, a także gapiące się starsze kobiety patrzące radośnie na mury obdrapane oraz ufajdane lakierami rozmaitych pojazdów…  nasz espace jest wielki, w końcu to grand espace zawsze przez nas wychwalany, teraz chciałem go zmniejszyć chociaż o pół metra nawet sześciennego :-), udało się tylko lekko obrysować klamkę… ale szczęście nie trwało długo, coraz bardziej zdenerwowani szukaliśmy wyjazdu z tego kurwi dołka… ja starałem się być maksymalnie skupiony, w pewnym momencie wjechaliśmy na placyk w którym nawi kazała mi znowu wjechać w zakaz a dwóch starszych panów pokazało ręką na uliczkę, którą mam wyjechać, problem w tym, że kamienice po obu stronach miały niewiele więcej niż szerokość auta z lusterkami, widziałem uśmiechy na twarzach tych przemiłym andaluzów :-), wjechałem ze stoickim spokojem podążając w dół, okazało się, że wyjechaliśmy w szerszą drogę a potem znowu w węższą a następnie w szerszą i jeszcze szerszą i w końcu się udało wyjechać, poczułem się wolny….  We łbie jednak zaczęło mnie łupać,  ale to już było mniej istotne. Radośnie postanowiliśmy pojechać do większego miasta na wybrzeżu, do którego było zaledwie 10km, przyjemna temperatura umożliwiła otwarcie wszystkich okien, jadąc słychać było już niemalże szum morza oraz … piszczenie kółka coraz bardziej oznajmiające, że jest coś na rzeczy. Zatrzymaliśmy się i dotknąłem tylnej prawej alu felgi niemal parząc sobie dłoń…. Wybrałem pierwsze koło ratunkowe – telefon do przyjaciela –  Piotra, który naprawia nam samochody od lat i co do jego fachowości jestem pod wrażeniem. Usłyszałem informację, iż linka hamulca ręcznego (elektrycznego) się zablokowała i by ją spróbować ręcznie odblokować. Nie będę tutaj opisywał moich prób, ale miałem wrażenie, że udało się zażegnać problem. Przejechaliśmy kawałek i stanęliśmy ponownie , by sprawdzić  felgę, okazała się bardzo gorąca i śmierdząca do tego. Chciałem ponownie zadzwonić do kolegi, ale dostrzegłem 100m dalej duży warsztat samochodowy, nic lepszego nie mogło się trafić (tak początkowo myśleliśmy).

W warsztacie nikt nie gadał po UK ale od razu się dowiedzieliśmy, że niebawem zamykają i że nie mają czasu , części i chyba też ochoty itp. itd. Poszedłem pogadać po hiszpańsku i udało mi się załatwić,  by starszy mechanik, dość ważny, spojrzał na koło. Facet przyszedł po chwili z latarką i powiedział, że jak się  zwolni jakieś miejsce w warsztacie to wjedziemy, ufffff. Po około godzinnym oczekiwaniu w końcu wjechaliśmy. Jeden z młodszych mechaników przyszedł z lewarkiem i podniósł tylną część samochodu, po czym stwierdził, że coś jest zepsute bo kółko się nie kręci, drugi młody potwierdził opinię pierwszego :-),  na to w końcu ja im wyjaśniłem, że nie kręci się , bo to automatyczna skrzynia i jest ustawiony P jak parking, który blokuje kółka hehehe :-), znowu przyszedł ważniejszy i kazał wjechać na hydrauliczny podnośnik, który umożliwił podniesienie auta, zdjęto kółko i zaczęło się najgorsze… nikt nie wiedział dlaczemu się nie kręci, zapytano mnie kiedy były wymieniane klocki, mówię że 4-5 miesięcy temu więc hmmm dalej nic. Młody widzę, że ma dość, bo kończy pracę i pewnie ma to w dupie, widzę że gada jeden do drugiego malo esta malo, esta malo to źle tamto źle. Przyszedł najstarszy i kazał wejść do środka samochodu młodszemu, po czym podnieśli go wysoko, dalej słyszę, że do mnie mówi malo malo  i pokazuje palcem na klocki. Nagle najstarszy i najmądrzejszy mechanik krzyknął do tego wewnątrz by włączył i wyłączył hamulec ręczny i tak kilka razy, i widzę jak z uśmiechem mówi, że zepsuta jest linka (co wcześniej sugerowałem) i że ją odłączy – jak tak zrobił to hamulec puścił i ośka zaczęła się obracać, kółko zostało zamontowane i 25 euro zapłacone. W ten oto sposób samochód mógł pojechać w dalszą drogę po niemal 3h spędzonych w serwisie. Muszę przyznać, że poziom stresu zaczął sięgać wyższych poziomów. Podjęliśmy decyzję, że kończymy wycieczkę po Andaluzji i że pakujemy się w Lanjaron i pędzimy do Lomas del Golf. 370km trasy i sprawdzania co 30 minut czy koło nie jest gorące. Na początku było ciepłe ale potem już coraz chłodniejsze. Spakowaliśmy się też szybko i z nakarmionymi psami pojechaliśmy do domku. Udało się nam jeszcze kupić mule i sos pomidorowy z czosnkiem mnniiaaaammmm

 

 

Ta strona internetowa używa plików cookies. Więcej na temat cookies dowiesz się z Polityki cookies. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia dotyczące cookies w przeglądarce internetowej. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczone w twoim urządzeniu końcowym.